Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/140

Ta strona została skorygowana.

Załkind śmiał się również, ale niezupełnie szczerze i Drucki zrobił doń oko, jakby mówiąc:
— No i opłacało się mnie zapraszać?
— Ale! — uderzył się w czoło — byłbym zapomniał! Mam coś dla pani Luby.
Wydobył pudełko i podał jej.
— Boże, jakież to cudne! — zawołała — patrz, Tonia! Storczyki! Piękne! Jakież to śliczne teraz umieją robić imitacje! Pan pewno z zagranicy sprowadził, bo tu nie widziałam w żadnym sklepie. Wspaniała.
Djadem przeszedł z kolei do rak Załkinda.
— Oj! Luba!...
— Co?
— Poczekaj! — podszedł do lampy i krzyknął — Luba! — Co ty głupstwa gadasz!
— Jakie głupstwa.
Załkind położył djadem na stole i z groźną miną zwrócił się do Druckiego:
— Co pan wyprawia, kapitanie! Jakże tak można! Przecie to oczy z głowy kosztuje! Luba! Oj, ty, głupia! Przecie to prawdziwe kamienie!
Luba schwyciła klejnot i rozszerzonemi oczyma oglądała go ze wszystkich stron.
— Takie zbytki — wyszeptała w zachwycie — takie zbytki. Boże mój. To conajmniej dwa tysiące kosztuje.
— Dwa — przedrzeźniał ją mąż — ausgerechnet dwa? No, to już ja dam trzy i jeszcze na tem zarobię.
— Co ty mówisz!... O, Boże... kapitanie! Jaki pan kochany!
Drucki śmiał się.
— Gdybym wiedział, że tylko jeden dostanę pocałunek, tobym może nie starał się znaleźć...
Nie dokończył.
Luba chwyciła go za szyję i raz po raz zaczęła całować.
Druckiemu zacisnęły się szczęki, nieco zbladł i odsunął ją od siebie.