Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/16

Ta strona została skorygowana.

— Aha... To właśnie on odkrył te, no, jakże... elektro...
— Nerwony. Epokowe odkrycie — pokiwał głową profesor — biologja została przezeń pchnięta o olbrzymi krok naprzód.
— Słuchaj, Karolu, odkądże ty zajmujesz się biologją?
Profesor nagle drgnął. Jego blade policzki stały się niemal przezroczyste, palce zacisnęły się kurczowo.
— Odkąd?... — powtórzył ochrypłym głosem — od tego dnia, kiedy jak szaleniec zacząłem chwytać się ostatniej nitki nadziei! Kiedy waliłem głową w próg wiedzy, błagając ją o potwierdzenie kłamstwa umierających ust, kłamstwa, w które wierzyć, znaczy dla mnie tyle, co żyć!...
— Karolu, czyż znowu żądasz odemnie przysięgi!?
— O, bądź przeklęta, bądź potrzykroć przeklęta!...
Profesor zerwał się i wzniósł nad głową zaciśnięte pięści. Grube krople potu pokrywały jego czoło.
— Karolu, Karolu!... Przecie wiesz, że strachu nie znam! Czyż kłamałbym ze strachu?!
Profesor zakrył dłonią oczy i powiedział niemal szeptem:
— Można też kłamać z... litości...
Opadł na fotel i znieruchomiał.
Zaległa cisza, tylko z kąta dolatywało mruczenie kota.
Pierwszy odezwał się profesor:
— Powiedziałeś, że cię nienawidzę. To prawda. Nienawidzę cię bardziej, niż sobie to możesz wyobrazić. Ale... zbyt głęboko tkwisz w mojej ranie, byś mi nie był najbliższy... Związała mnie z tobą... Ach, dajmy temu spokój... Twój niespodziewany przyjazd roztrząsł mi nerwy...
Profesor przetarł szkła i sięgnął do kieszeni:
— Potrzeba ci pieniędzy. Ile?