Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/160

Ta strona została skorygowana.

— Oczywiście. Zatelefonuję z domu. W tej dzielnicy dotychczas podobne napady nie zdarzały się.
— Myślę, że się nie powtórzą.
— Czy pan przypuszcza, że specjalnie chodziło o napad na pana?
— Skądże — zaśmiał się — z nikim nie mam tu żadnych porachunków, a większych sum przy sobie nie noszę. Pozatem, gdyby ci biedacy wiedzieli z kim będą mieli do czynienia — błysnął ku niej oczyma — przypuszczam, że dobraliby sobie jeszcze ze dwóch, trzech towarzyszy.
— Tak — powiedziała — ładnie pan to zrobił. Tu mieszkam... Wejdzie pan do mnie na górę, przemyję panu ranę.
— Dobrze.
Poprawił kołnierz.
— Widzi pani — uśmiechnął się, gdy minęli zaspanego stróża — wbrew wszystkiemu przecież będę u pani.
— Proszę zachowywać się cicho — odpowiedziała, wpuszczając go do przedpokoju — niech pan zdejmie futro.
Zapaliła światło i spostrzegła bladość jego twarzy.
— Co panu? — przestraszyła się.
— Nie, nic. Tylko... może pani pomogłaby mi zdjąć... coś w karku. Trudno mi lewą rękę...
— Zaraz.
Ostrożnie ściągnęła zeń futro. Całe wewnątrz zalane było krwią. Nad lewem ramieniem nóż przebił frak i tędy się sączyła.
Trzeba było zdjąć frak, kołnierzyk, kamizelkę i koszulę. Przeprowadziła go do łazienki, pomogła się rozebrać, przyniosła bandaż i jodynę.
Rana nie sięgała, na szczęście, zbyt głęboko, lecz była szeroka i bolesna.
O wiele bardziej niepokoiła się o tę nad skronią. Tu skóra była starta od uderzenia na przestrzeni kil-