Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/186

Ta strona została skorygowana.

Zaśmiał się i złapał ja za ręce.
Czy chwyt był zamocny, czy dywan jej się usunął, dość, że zachwiała się, straciła równowagę i znalazła się u niego na kolanach. Zastygła w bezruchu, nie puszczając jego ręki.
— Luba!... — ostrzegawczym szeptem powiedział Drucki.
Wybuchnęła śmiechem i zarzuciła mu ręce na szyję:
— Przestraszył mnie, to teraz musi uspokoić.
— Luba! — chrapliwie powtórzył Drucki.
Rozchyliła usta tuż przy jego wargach, oczy jej żarzyły się. Nagie ramiona przesuwały się po szyi i karku. Przywarły doń tak, że czuł przyśpieszony oddech jej piersi.
Zacisnął szczęki i odwrócił głowę. Wówczas zaczęła mu szeptać do ucha, że wszystko nic, że niech świat się zawali, że służąca nie wejdzie, że już dłużej nie potrafi, że kochany, że to męczarnia, że niech się stanie co chce...
Jej chciwe wargi przesuwały się gorącą smugą po jego twarzy.
Porwał ją nagle na ręce, zdusił w uścisku, zerwał się i zaczął chodzić po pokoju. Oczy zachodziły mu mgłą, w piersi rzęziło, krew szalonem tętnem waliła w skroniach. Nie czuł jej ciężaru, a przecież zataczał się, jak pijany.
Nie, to było ponad jego siły!
Oderwał przemocą jej ręce od siebie, rzucił się na fotel.
— Nie można tak... Luba... to straszne... nie można... — mówił przerywanym głosem — dałem twemu mężowi słowo...
Podeszła do niego:
— Więc co! Więc co! Więc nie dotrzymasz — szeptała, czepiając się jego rąk.
— Dotrzymam!... Luba... Muszę dotrzymać i dotrzymam...