Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/193

Ta strona została skorygowana.

wie przygnębionej i zaniepokojonej stanem humoru szefa.
Drucki nie spał tego ranka wcale. Położył się do łóżka i palił papierosy.
O dziewiątej był już na nogach. Zatelefonował do banku, do jednego z dostawców, wreszcie do Za kinda. od którego dowiedział się, że Luba jest zachwycona jego samochodem.
— Przejadę się — pomyślał — to mi dobrze zrobi.
Poszedł do garażu, obejrzał silnik, sam nalał benzyny i wyprowadził wóz.
Wszesnym rankiem musiał padać deszcz, gdyż powietrze było czyste, a jezdnia wilgotna. Ruszył przez Nowy Świat, skręcił w Aleję Trzeciego Maj i zaczął dodawać gazu. Ponieważ złożył szybę, wiatr bił mu prosto w twarz.
Przez most Poniatowskiego przeleciał, jak strzała, nie zwracając uwagi na groźną miną posterunkowego i w ciągu minuty był za miastem.
Strzałka na zegarze szybkości przesunęła się na setkę, sto dziesięć, sto dwadzieścia... trzydzieści...
Na szczęście szosa była dobra i prawie pusta.
Pęd powietrza zapierał mu oddech i wprost oślepiał. Obraz mijanych drzew, zabudowań, ludzi, zlewał się w niewyraźną mgłę.
— Tak wyrżnąć się teraz o jakiś mur — myślał — sekunda i po wszystkiem!
Nagle na dość łagodnym zakręcie ujrzał o kilkanaście metrów przed sobą stado krów.
Nie zmniejszył szybkości.
Wlewo biegła wąska i nierówna droga polna. Skręcił.
Wóz w podskokach wpadł na wyboje
— Djabli wezmą maszynę — przemknęło mu przez głowę.
Gdyby nie ściskał w obu dłoniach kierownicy, wyleciałby w górę jak piłka.