Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/194

Ta strona została skorygowana.

— A niech wezmą!
Droga szła między wznoszącemi się po obu stronach zagonami, zwijała się w bezsensowne pętle i zbiegała do małej, szeroko rozlanej i na oko niegłębokiej rzeczułki, za którą dość stromo wznosiła się na pagórek.
Woda ze świstem wzbiła się dwiema szerokiemi fontannami z pod kół auta.
— Hoee! — krzyknął z całej piersi Drucki, nie słysząc własnego głosu.
Na szczęście dno było równe i, choć mokry do ostatniej nitki, przejechał bród.
Z pagórka dojrzał małą wioskę, do której właśnie prowadziła droga i z furją zakręcił wprost na zorane pole.
Była to piekielna huśtawka, lecz prawie tego nie czuł. Pędził wprost przed siebie na drewniany płot. Tuż przed nim pochylił głowę i jeszcze dał gazu.
Deski nie musiały być grube i zbyt mocne, gdyż ani na sekundę nie zatrzymały auta. Krótki trzask, brzęk rozbitego szkła reflektorów, zgrzyt po blasze maski i wóz wypadł na szosę.
Drucki zamknął gaz i nacisnął hamulce.
— Jestem warjat — powiedział głośno.
Nowiuteńki samochód wyglądał rozpaczliwie. Emalja poodpadała, zderzaki były pogięte, zapasowe koło gdzieś zgubił i cały wóz pokryty był błotem.
Drucki roześmiał się:
— Kwalifikuję się wprost do Tworek.
Na szczęście silnik ani podwozie nie zostały uszkodzone, a przynajmniej auto szło nieźle, chociaż wszystko w niem brzęczało i zgrzytało.
— Trzeba je odrazu oddać do remontu — pomyślał, jadać wolno w stronę miasta — ze dwa tysiączki będzie kosztowała ta warjacka jazda.
Jednak nie żałował tego. Auto było zniszczone, sam czuł znużenie wszystkich mięśni i ból w karku, lecz nastrój poprawił się znakomicie. Ostatecznie,