Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/198

Ta strona została skorygowana.

— No to poco sobie krzywdę robić? — nie zrażał się Drucki — dałabyś panienka spokój, żyć zawsze warto.
— Takiś pan mądry — szlochała — a co, panu zdaje się, że to dadzą człowiekowi żyć?
— Niby kto nie da?
— Wszyscy. Rodzice z domu wypędzą, z pracy wyrzucą, palcami będą wytykać. A i żyć trzeba, panna z dzieckiem — to nikt grosza nie da zarobić... Takie są ludzie.
— I takie i nie takie — reflektował Drucki — a zresztą może jest jeszcze rada?
— Zapóźno już zapóźno... Drań obiecał żenić się i żeni się... Tylko nie ze mną. Cóż mi zostało, gdzie ja się podzieję, ot, chyba tu... za murem...
Wybuchnęła znowu płaczem.
Drucki bez ceremonji objął ją i pogładził po ramieniu:
— Cicho, cicho... Ktoś idzie.
Rzeczywiście przeszli obok nich dwaj robotnicy. Gdy kroki ich ucichły, Drucki powiedział:
— Ja panienką się zajmę. Wszystko zrobimy tak, że ani o porodzie nikt wiedzieć nie będzie, ani palcami wytykać.
Przestała płakać i wytarła nos w czystą, białą chusteczkę:
— Co też pan mnie buja...
— Nie bujam.
— A może pan z jakiej policji, czy z magistratu?
Roześmiał się.
— Ani z policji, ani z magistratu. Ot, mam zadużo pieniędzy i chcę panience pomóc, bo i mnie ludzie pomagali.
Przełknął ślinę i pomyślał, że przecież nie skłamał. Czyż jemu ludzie inaczej pomagali? Może z wyjątkiem Załkinda...
Dziewczyna spojrzała mu w oczy, a on opuścił powieki: