— Chodźmy.
Bez słowa szła obok niego.
— Niech panienka odda mi tę buteleczkę.
Spojrzała nań podejrzliwie i stanęła:
— Co ja pana obchodzę? — zapytała.
— A coby panienka zrobiła, gdyby zobaczyła, jak jakieś dziecko wkłada rękę do ognia.
— No tak, ale ja nie jestem dzieckiem.
— Jesteś mała, jesteś.
Znowu szli w milczeniu.
— Dokąd pan mnie prowadzi?
— Dokąd? A no najpierw musimy oblać naszą znajomość i szczęśliwe zakończenie niemądrych zamiarów.
— Ja tam nie piję — otuliła się w chustkę dziewczyna.
— Ja też nie — zaśmiał się Drucki — ale tak, raz jeden, na poprawienie humoru. O, wejdźmy tu.
Nie opierała się.
Była to mała knajpka, taka, jakich pełno na Woli. Kaflowa posadzka, wysypana trocinami, niskie okna, zaciągnięte żółtym perkalem, czerwony szynkwas i kilka stolików na żelaznych nogach. Za szynkwasem stał gruby baryłkowaty mężczyzna z wielką szramą na policzku i z zakręconemi po wilhelmowsku czarnemi wąsami, lśniącemi od fiksatuaru.
— Szanowanie — burknął takim tonem, jakby był śmiertelnie obrażony.
— Servus, panie starszy, — skinął mu głową Drucki, nie zdejmując kapelusza — zakrapiana wiśniówką i jaką byczą zagrychę.
Siedli w kąciku. Oprócz nich w knajpce był tylko stary dorożkarz, który nawet nie zwrócił na ich wejście uwagi.
Dziewczyna mogła mieć dziewiętnaście, może dwadzieścia lat, ubrana była bardzo skromnie, lecz schludnie. Drucki, chociaż do swoich wycieczek uży-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/199
Ta strona została skorygowana.