Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/218

Ta strona została skorygowana.

— Tak, prawda, Borys mówił, że kapitanowi byle czem nie zaleją sadła. Kochany!
— Borys? — zrobił do niej oko.
— I Borys też. Nie masz pojęcia, kapitanie, jak wysilał się, by ci dopomódz! On za ciebie dałby się porąbać.
Załkind stał na balkonie i już zdaleka powiewał ku nim chusteczką, poczem, kulejąc bardziej niż zwykle, wybiegł aż na schody.
Mocno uścisnęli sobie dłonie
— Hallo, old Jack! — powiedział Drucki.
— All right, John! — ochrypłym głosem odpowiedział Załkind.
A Luba stała tuż przy nich i czuła, że jej serce wyrywa się z piersi.
Weszli do salonu i mężczyźni długo nic nie mówili, siedząc naprzeciw siebie.
Luba, nucąc jakąś piosenkę, krzątała się w jadalni.
— Myślę, Jack, że mamy ładną wiosnę — zauważył Drucki.
— Dni robią się coraz dłuższe — dorzucał Załkind.
I obaj odchrząknęli.
— Wiecie — zawołała, stojąc w drzwiach, Luba — że w tem musi być kobieta. Głowę dałabym, że kobieta. Chodźcie, już podają.
— Bardzo możliwe — powiedział Załkind — bo przecie kapitan wrogów tu nie ma. Co pan sądzi o tem, kapitanie.
— Jestem ciemny, jak tabaka w rogu.
— Ale prawda, Borys, że kapitan zostanie uniewinniony?
— Hm... Któż to może wiedzieć? W każdym jednak razie mamy teraz dość czasu, by na własną rękę rzecz zbadać.
— A co, Jack, pan od początku byłeś pewny, że mi morfinę podłożono?