Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/222

Ta strona została skorygowana.

— Mnie? — uderzył się w piersi dyrektor — Skądże mnie?
— No to dobrze. Jeżeli zaś komukolwiek to nie podoba się, przyślij go pan do mnie. Ręczę panu, że mu... dogodzę.
— Che... che... — śmiał się dyrektor — pan to jest prawdziwym amerykaninem. I doprawdy źle mnie pan zrozumiał. Skoro zamierza pan nadal zaszczycić nasz hotel...
— Zamierzam zaszczycić nadal — przerwał mu Drucki — a teraz żegnam pana.
— Moje uszanowanie panu.
Dyrektor, który przyszedł oczywiście z zamiarem wymówienia Druckiemu gościny, wyszedł z niczem.
Na dworze był dopiero zmierzch, gdy Drucki zjawił się w garażu.
Tu przeciwnie — powitano go z radością, a szofer, zarządzający garażem odprowadził go na stronę:
— Proszę pana, był taki agent z Urzędu śledczego i kazał mi telefonowć doń, jeżeli tylko pan poleci wyszykować wóz do dalszej drogi. Takie szpicle, cholera! — zakończył z oburzeniem, zaprawionem odrobiną podziwu.
— Dziękuję panu — potrząsnął ręką Drucki — w żadną dalszą podróż nie wybieram się. A teraz daj mi pan wóz. Przewietrzę się trochę po tej ciupie.
— Z pana to morowy człowiek — zaśmiał się szofer — tak tu mówilim ze sobą, że panu i wszyscy djabli nie daliby rady.
Gdy wóz zniknął za bramą, szofer zwrócił się do pomocnika, i wskazując głową w kierunku odjeżdżającego auta, powiedział:
— Złoty gość. Już ja niejednego widziałem, na ludziach znam się, a ten to i swój chłopak, można powiedzieć, co to nie nawali i pan z panów całą gębą. No, co stoisz, jak malowany? Zamykaj!