Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/224

Ta strona została skorygowana.

Ze wzruszenia drżały jej usta, a oczy jarzyły się radością.
— Nareszcie, nareszcie... Boże drogi — szeptała, kurczowo ściskając jego dłonie — a to wszystko przezemnie przez moją głupotę. Ty mi do śmierci tego nie darujesz....
— Czego głuptasku, czego? — śmiał się, tuląc ją do piersi.
— No tego, że ja włożyłam tę przeklętą paczkę do biurka, ale ja naprawdę nie myślałam...
— Uspokójże się niemądrasku, najmniejszego żalu do ciebie nie mam. Tyle samo jesteś winna co i ja. Ale nie smuć się, bo już minęło. No, nosek do góry i daj pyszczka... Tylko poco robisz wydatki na kwiaty — pogroził jej palcem.
— Na kwiaty? — zdziwiła się.
Ruchem głowy wskazał biurko.
— To nie ja — potrząsnęła głową.
— Nie ty?
Zbladła i powiedziała:
— To Kazia.
— Eee.... skądże.
— Z całą pewnością. Gdy wchodziłam, na własne oczy widziałam, jak kładła tu te swoje kwiaty.
Drucki nagle zmarszczył brwi. Uderzyła go myśl:
— A może i morfina?...
Tak, mogła tak samo wejść i położyć. Tylko w jakim celu? Zaniedbywał ją ostatniemi czasy, ale przecież był dla niej dobry, nie miałaby za co mścić się aż w tak łajdacki sposób.
— Nie, nonsens — powiedział głośno.
— Ależ to ona, sama widziałam — zapewniła Tecia, sądząc, że Drucki myśli o kwiatach.
— Jakto? — zerwał się. — Widziałaś?
— Widziałam. Układała je bardzo starannie.
— A... kwiaty!... No tak — zaśmiał się — teraz do roboty.