pomacałem cię lekko. Ale nie życzę twojej siwej prababce, byś się kiedyś na oczy mi nawinął. Wówczas, robaczku, obawiam się, że dla djabłów na pieczyste mało z ciebie zostanie i do trumny cię przez lejek wleje twoja nieutulona w żalu rodzina...
— Wody!... — chrapliwym głosem odezwał się Cierżawski.
— Przyjemności na później, gołąbku. Teraz gadaj: masz dosyć?
Stęknięcie było jedyną odpowiedzią.
— Więc zbieraj twoje gnaty i niech cię djabli porwą. Na ten raz daruję ci. Idź na zbity łeb.
Cierżawski spojrzał nań nieufnie z pod straszliwie opuchniętych powiek:
— To znaczy — zapytał — że pan nie wezwie policji?
— Nie. Pal cię licho.
Z trudem, jęcząc i krzywiąc się, podniósł się z ziemi i, zataczając się, padł na krzesło. Wsadził gruby palec w usta.
— Prawie wszystkie zęby — skarżył się żałośnie.
— Uważaj na resztę! — ostrzegł Drucki. — Najlepszym sposobem konserwacji pozostałego uzębienia jest unikanie spotkania ze mną. A teraz uważaj. Puszczę cię i zmiataj na cztery wiatry. Nie radzę ci zaglądać do domu, bo tam już na ciebie czeka pewno policja. Twoje mieszkanie i mieszkanie twojej wspólniczki jest obstawione. Wal na dworzec kolejowy i korzystaj z tego, że teraz cię rodzona matka nie pozna. Masz pieniądze?
— Mam... Ile pan chce?...
— Idźże do djabła ze swemi pieniędzmi. Nic nie chcę — nacisnął dzwonek i otworzył drzwi.
— A tu na ulicy niema szpiclów? — nieufnie zapytał Cierżawski.
— Myślę, że są, ale pewno pilnują frontu.
— Dlaczego pan mnie puszcza?
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/236
Ta strona została skorygowana.