— A tak, tak. Jestem dziś trochę roztargniona. Miałam bardzo męczącą rozprawę.
— To tego bandyty z Mazowieckiej?
— Tak. Dożywotnie więzienie.
Alicja wstała i zabrawszy tekę, przeszła do swego pokoju. Miała jeszcze dużo pracy z przygotowaniem się do jutrzejszego oskarżenia, w sprawie o rozpowszechnianie narkotyków przeciw Janowi Winklerowi, właścicielowi nocnego dancingu „Argentyna“.
∗ ∗
∗ |
Adwokat huśtał się na swym amerykańskim fotelu i milczał.
— Zatem — przerwał ciszę Drucki — jak pan oblicza szanse za i przeciw?
— Gdyby oskarżała nie ta piekielna baba, wierzyłbym w wyrok uniewiniający, a tak... No, powiedzmy z pewną dozą optymizmu, że szanse są równe.
Mecenas Koldinger nie zbytnio podobał się Druckiemu. Możliwie, że był rzeczywiście tak sprytny, jakim go przedstawił Załkind, możliwe, że na sali sądowej potrafił wydobyć z siebie energję, teraz jednak robił wrażenie apatycznego i zrezygnowanego, co irytowało w najwyższym stopniu.
— Niech pan mi powie, mecenasie, jedno: czy w razie wyroku skazującego aresztują mnie natychmiast?
— Nie sądzę. Kaucja jest wysoka, posiada pan duże i dobrze prosperujące przedsiębiorstwo, ucieczki pana nie będą się chyba obawiali. Chociaż z drugiej strony, jeżeli prokurator bardzo będzie nalegał...
Drucki wstał.
— Dowidzenia. O której trzeba być w sądzie?
— O dziesiątej. Dowidzenia panu. I niech się pan nie denerwuje. Zrobimy wszystko, co będzie w naszej mocy.