Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/243

Ta strona została skorygowana.

Rozległ się dzwonek i przeciągły ostry głos woźnego oznajmił:
— Proszę wstać. Sąd idzie.
Rumor wstających i z drzwi, znajdujących się za zielonym stołem, wysunęły się postacie trzech starszych panów w togach, oraz małej czupurnej protokulantki w wielkich rogowych okularach.
Jednocześnie z bocznych drzwi weszła Alicja Horn, wysoka, smukła o wspaniałych płonących oczach, zasłoniętych do połowy nieprawdpodobnie długiemi rzęsami, o wypukłych zmysłowych ustach, których tak pragnął.
Drucki przez chwilę miał nieprzepartą ochotę ukłonić się jej według wszelkich zasad dobrego tonu, lecz pohamował się.
Czytano akt oskarżenia.
Przewodniczący, prezes Turczyński, miły siwy pan o inteligentnym wyrazie twarzy, nerwowy drobny sędzia Pszczółkowski, którego rysy przypominały srokę i referent sprawy, gruby, ponury jegomość, sędzia Hum, z wystającemi z twarzy złego buldoga, krzywemi żółtemi zębami.
— Ten mi da bobu — szepnął do ucha adwokatowi.
— Hum? Myli się pan. Człowiek o najlepszem sercu. Kolosalnej dobroci. Najgorszy jest Pszczółkowski.
Drucki złapał kilkakrotnie wzrok, wpatrującej się weń aplikantki i spojrzał na Alicję.
Ta nie odrywała oczu od papierów.
— Niemożliwe, żeby mnie nie poznawała — stwierdził w myśli.
Na stole leżała paczka z morfiną: dowód rzeczowy.
— Ach, ta głupia Kazia!
Jakże łatwo mógł się uwolnić od oskarżenia. Wystarczyłoby szepnąć kilka słów Koldingerowi!...