musiał poszukać jakichś interesów. I właśnie wiedząc, że pan jest dla mnie życzliwy...
— Życzliwy?!
— Mniejsza o wyraz. Dość, że chodzi mi o to, żeby coś robić.
Załkind uśmiechnął się z zażenowaniem i zrobił niewyraźny ruch ręką.
— Drogi kapitanie Winkler, co tu ja mogę wymyślić? Mnie nawet jakoś głupio, ale ja tu, w kraju, to jestem bardzo solidny kupiec. Ja mam kasy ogniotrwałe, ja trzymam stróżów nocnych...
Drucki wybuchnął śmiechem:
— Cóż do pioruna! Posądza mnie pan o zamiar zorganizowania bandy!? Cha... cha... cha.... Panie Załkind... Ja też chcę być solidny! Czy pan przypuszcza, że ja do solidnych rzeczy się nie nadaję? że mnie, choćby czasami nie można zaufać?...
Załkind złapał go za przegub ręki:
— Już! Już rozumiem. Chwileczkę... Ha, czy ja panu nie ufam! Sobie więcej nie ufałbym... Chwileczkę! Muszę się zastanowić...
Wbił oczy w podłogę i zmarszczył czoło:
— Handel, to nie dla pana, kapitanie...
— A, nie dla mnie.
— Mam też fabrykę trykotaży, ale to też nie dla pana. Hm... lasem handluję... O, to wymaga dużo ruchu, podróży, wyjazdów, trzeba sprytu i prezencji... Mam w Białowieży nawet jedną ciężką sprawę z niejakimi Fajersonami. Zrobili mi machlojkę z kontraktem. Rzecz nie sądowa, tylko na własną gorącą robotę. Pan dałby im radę. Chodzi o okrągły miljon. Coby pan na to powiedział?
Drucki zastanowił się i zaprzeczył ruchem głowy.
— Dlaczego nie?
— Chcę trochę posiedzieć ma miejscu. Później owszem...
— Kapitanie — zakonkludował Załkind — co ja panu powiem: niech się pan nic nie martwi. Już ja
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/25
Ta strona została skorygowana.