Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/253

Ta strona została skorygowana.

Alicja Horn wstała. Boże, jakaż ona piękna.
Drucki dostrzegł drwiący triumf na twarzy swego obrońcy i pomyślał:
— A to bałwan!
Alicja Horn powiedziała:
— Zrzekam się oskarżenia — i usiadła, nieco blada, lecz niezmiernie spokojna i opanowana.
Drucki już nie zwracał uwagi na dalszy przebieg rozprawy.
Wpił się oczyma w jej opuszczone powieki i patrzał. Patrzał tak długo, aż powieki — uniosły się zwolna i płomień jej oczu uderzył w jego źrenice.
Och! Trwało to sekundę, ułamek sekundy, — lecz i to mgnienie wystarczyło, by zrozumiał.
Przewodniczący ogłaszał wyrok uniewinniający, Ostatnie jego słowa zagłuszył hałas okrzyków i oklasków. Początkowo chciał przywołać publiczność do porządku, lecz powiódłszy wzrokiem po rozpalonych twarzach kobiecych, uśmiechnął się i machnął ręką.
Alicja stała, a koło jej ust błąkał się uśmiech smutny, uśmiech człowieka, który złamał siebie i zaparł się siebie — i wie, że wszystko to utonie w pustce.
Nie patrzyła już na histeryczną scenę obsypywania jego kwiatami. Czuła jego wzrok na sobie i szła zgięta, z opuszczoną głową, nieludzko zmęczona.
Na korytarzu przyłączył się do niej prezes Turczyński. Mówił coś o niedbalstwie sędziego śledczego, o wiecznych niedopatrzeniach, o niedopuszczalności dawania wiary anonimowym denuncjacjom...
Nie słyszała go.
Zaczął pocieszać. Sypał zachwytami nad jej talentem, rozpływał się podziwem dla jej metod.
— Poczciwiec — pomyślała.
— Niema doprawdy czem się tak martwić, pani Alicjo.
— Myli się prezes, ja się cieszę — powiedziała złamanym głosem i podała mu rękę na pożegnanie.