Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/254

Ta strona została skorygowana.

Niezwykły wysiłek nerwowy ostatnich dni, bezsenność długich nocy, oddanych na pastwę, walki z sobą, najwyższe napięcie woli, gorączkowa czujność mózgu — wszystko to teraz odezwało się niezmiernem zmęczeniem, przytłaczającym ciężarem, dzwoniącą próżnią.
— I poco!
Za co zapłaciła tak ogromnym haraczem!
— Musiałam... musiałam...
Zresztą i o tem myśleć nie mogła — w głowie miała chaos. Nerwy zdrętwiały. Rozegrała wielką ciężką grę, grę więcej niż śmiertelną. Miała teraz prawo stanąć przed sobą i powiedzieć:
— Zwycięstwo!
Miała prawo teraz stanąć przed światem i powiedzieć:
— Wiedzcie, że jestem mocna, straszliwie mocna!
A szła blada i czuła w sobie klęskę i czuła w sobie słabe, biedne, samotne serce — kobiety.
Automatycznie ubrała się, wyszła na ulicę, wsiadła do tramwaju. Bezmyślnie patrzyła w okno.
Jakże była wyczerpana, jak bezsilna wobec bezładnego natłoku myśli.
Otworzyła drzwi z zatrzasku. Na spotkanie wyszła Józefowa:
— Jezu Nazareński, pani do siódmej bez obiadu, jakże tak można! Cielęcina przegrzała się, nie będzie smakować, ale ja nic innego nie mam. Czy zaraz podać?
— Nie. Nie trzeba.
— Wolałabym zaraz, bo to muszę już iść na majowe nabożeństwo.
— Niech Józefowa idzie.
— A obiad?
— Nie chce mi się jeść.
— O tak nie można. Pani zapracowuje się...
— Niech Józefowa idzie, sama sobie wezmę. A gdzie panna Julka?