pustce wielkich wód, dwóch rozbitków na resztkach zdruzgotanej łodzi. Któreż z nich oszaleje i zepchnie towarzysza w otchłań, wiedząc, że nieuchronnie pójdzie za nim?...
Za oknami gęstniał mrok. Ciężkie, wzdęte chmury zaciągnęły niebo.
Przez otwarte okno wpadł poryw wiatru, na blaszanych parapetach zadzwoniły pierwsze grube krople. Uderzyły coraz prędzej, coraz niecierpliwiej, coraz gwałtowniej... ulewa.
Alicja mówiła.
Nie rozumiał jej słów. Czuł na policzku ciepłą gamę jej oddechu i dotyk jej ust. I wiedział. Wiedział, że te wyrazy wiążą się taśmą bolesnych wyznań, że oplątają go, jak jej ręce, drżące ręce skrzywdzonego dziewczęcia, pełne nierozdanych pieszczot, ręce kobiece, chciwe ręce człowieka, które w rozpaczliwym wysiłku zdobyły oto swoje dzikie, niespodziewa, umęczone szczęście i nie oddadzą go inaczej, jak wraz z własnem życiem.
Alicja mówiła:
— ...każdą myślą, każdym nerwem, każdą kroplą krwi... Ileż hańby, ile upokorzeń, ile nienawiści przeżarło moje życie...
Za oknami huczała ulewa.
— ...i kocham ciebie, i obłęd mię ogarnia na myśl, że ty mnie nie kochasz...
Przytulił ją mocniej do piersi.
— Powiedz... — szeptała — powiedz...
— Kocham, jakżebym mógł nie kochać — powiedział poważnie.
Milczała, zasłuchana w echo jego głosu i zapytała z niepokojem, który ściskał jej krtań:
— Iluż kobietom... powtarzałeś to samo?...
Drucki odsunął jej twarz od swojej:
— Spójrz mi w oczy, poznasz, że nie kłamię: — żadnej, rozumiesz, żadnej, nie powiedziałem tego nigdy.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/259
Ta strona została skorygowana.