Modroń zaznajomi panią szczegółowo z rozpoczętemi pracami.
Alicja Horn wstała.
— Zatem...
— Jeszcze jedno, — zatrzymał ją prokurator Martynowicz.
— Słucham, panie prokuratorze.
— Uważa pani... Nie wiem, jak to wyrazić... Hm... Jest pani kobietą i to kobietą o powierzchowności... ujmującej. Nie zniósłbym, gdyby z tego powodu w pracy urzędników płci odmiennej mogły nastąpić jakiekolwiek zaniedbania!... Uważam, że powinna pani trzymać ich na odpowiednim dystansie. Rozumie pani o co mi chodzi?
— Rozumiem, panie prokuratorze — uśmiechnęła się Alicja, ukazując w rozchyleniu pełnych warg dwa rzędy olśniewających białych zębów.
Martynowicz spojrzał na nią z nad okularów i zaczął przewracać jakieś papiery na biurku:
— Hm... Tak... To dobrze. I... tego... i nie trzeba się uśmiechać. Zatem pan Modroń — nacisnął guzik dzwonka — panią zaznajomi z tutejszym porządkiem.
Wszedł woźny i znikł, otrzymawszy polecenie poproszenia pana Modronia.
— Panie prokuratorze — odezwała się Alicja — jestem pewna, że nie dam panu powodów do niezadowolenia z mojej tu obecności. Chcę pracować, widzę w zawodzie oskarżyciela publicznego szczytne powołanie i całkowicie zdaję sobie sprawę z tego, że jako pierwsza kobieta w tej roli, muszę tembardziej obserwować jej powagę.
— Tem lepiej — przytaknął Martynowicz — że porozumieliśmy się dokładnie.
Zjawił się aplikant Modroń, przedstawił się niezdarnie i niemal nie patrząc na Alicję, gdyż nie miał odwagi oderwać oczu od ust prokuratora. Po każdem zdaniu jego dyspozycji powtarzał automatyczne „tak
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/39
Ta strona została skorygowana.