Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/68

Ta strona została skorygowana.

— Niech pan zaraz przyjeżdża do nas, natychmiast niech pan przyjeżdża — krzyczała Luba.
— Teraz nie mogę, moi kochani, ale na szóstą, siódmą oczywiście przyjadę. Jakże zdrowie, pani Lubo? Pomogła Krynica?
— Ach, co tam zdrowie, żebym ja wiedziała, że kapitan jest w Warszawie, to więcej mnie pomogłoby niż Krynica. I pana widywałabym i zdrowa byłabym i po czterdzieści pięć złotych dziennie nie płaciłabym za pesjonat i kurację. Ale pan mnie nie pozna, ja teraz to już stara baba, dzieciata baba, ja tak zbrzydłam od naszych amerykańskich czasów, że pan mnie nie pozna...
— Nieprawda — wtrącił się znowu, głos Załkinda — nic nie zbrzydła, jeszcze wyładniała...
— Oj, co ty mówisz, Borys! Niech pan jego nie słucha, bo pan będzie myślał, że ja nie zeszpetniałam i jeszcze się rozczaruje. A pan jeszcze mego małego nie widział, mojej pociechy najsłodszej!...
Wreszcie Załkind zdobył słuchawkę i Drucki mógł mu powiedzieć, że kasa wczorajsza znowu podskoczyła, że interes idzie doskonale i że za miesiąc „Argentyna“ będzie napewno najpopularniejszym nocnym lokalem stolicy.
— Żeby pańskie słowa w złoto się zamieniły, kapitanie — odparł żyd — a nawet nie potrzebują się zamieniać, bo co one innego, jak właśnie najczystsze złoto?
Spojrzawszy na zegarek, Drucki szybko pożegnał Załkinda i wybiegł na ulicę.
Kazał jechać na plac Unji Lubelskiej, skąd o trzy kroki było do Uniwersyteckiej Kliniki Psychiatrycznej.
— Czy zastałem pana profesora Brunickiego? — zapytał odźwiernego.
— Owszem. A pan prywatnie, czy względem...
— Prywatnie.