Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/80

Ta strona została skorygowana.

Teraz dopiero zdobyła się na uśmiech:
— Kapitanie...
Jej głos drgał wzruszeniem.
— Kapitanie... Jakże mi dobrze, że widzę pana i że... pan mnie widzi... Kwiaty, to od Borysa, zawsze mnie tak psuje na powitanie...
Teraz dopiero Drucki zauważył Załkinda, siedzącego w fotelu i wpatrzonego w żonę, jak w słońce.
Mocno podał mu rękę, mówiąc:
— Jack! Słuchaj pan! Nigdy nie zostawiaj mnie sam na sam z twoją kobietą!
Borys roześmiał się wesoło:
— Nie boję się, kapitanie, nie nastraszy mnie pan sobą.
— Do djabła, czyż jestem takim starym koniem!?
— Starym... przyjacielem — podchwycił Załkind.
— Ależ ona wypiękniała! Pani Lubo! To tak ma wyglądać poważna matka dzieciom? — wołał żartobliwie — nie, stanowczo Jack za bardzo mi ufa!
— Za bardzo i mnie — roześmiała się Luba.
— No, no! Moi państwo! — protestował z oburzoną miną mąż.
— A gdzież wasz następca tronu?
— Już śpi — rozczuliła się Luba — bardzo zmęczony był, biedactwo, ale muszę go kapitanowi pokazać, chodźmy, tylko na palcach.
Wzięła Druckiego za rękę i wszyscy troje przeszli do dziecinnego pokoju. W białem łóżeczku spał snem sprawiedliwego szczupły czarny, jak smoła, chłopak.
— Ładny? — zapytała matka.
— Bardzo — potwierdził Drucki.
— A podobny i do mnie i do Luby, prawda? — odezwał się Załkind.
Bohdan chciał się przyjrzeć lepiej, więc Luba zapaliła jeszcze jedną lampę.
— Tak czoło, włosy i nosek ma po matce, a usta