Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/84

Ta strona została skorygowana.

Za stołem sędziowskim ustawiono dużo krzeseł zajętych teraz przez wielu sędziów, nie biorących udziału w rozprawie, członków prokuratury, wyższych urzędników z Ministerstwa Sprawiedliwości i wybitnych prawników.
Dziś z miejsca oskarżyciela publicznego po raz pierwszy przemawiać miała kobieta — podprokurator Alicja Horn.
Sensacja ta była spotęgowana samym faktem, że sprawa Zygmunta Drożyńskiego po trzech dniach rozprawy przedstawiała się również zagadkowo, jak i w samym początku śledztwa. Przewód sądowy nie zdołał ustalić ani winy oskarżonego, ani jego niewinności i wyrok równie dobrze mógł opiewać na długoterminowe, może nawet dożywotnie więzienie, jak i uwolnić od kary tego przystojnego o tragicznym wyrazie twarzy młodego człowieka.
Przewodniczący rozprawie prezes Tarczyński odezwał się krótko:
— Głos ma pan prokurator.
Alicja Horn wstała. Salę zaległa zupełna cisza. Ogarnęła wzrokiem gęsto stłoczone głowy, setki par oczu wpatrzonych w nią, rozciekawionych, chciwych, natrętnych.
Nie miała jednak tremy.
Gdy odezwała się, głos jej zabrzmiał czysto i metalicznie:
— Wysoki Sądzie! Jeden z panów obrońców nie bez słuszności zaznaczył, że brak w tej sprawie jakichkolwiek dowodów winy oskarżonego Orczyńskiego. Istotnie nie mamy dowodów materialnych, nie mamy też naocznych świadków zbrodni. Jedynym dowodem jest psychika oskarżonego, jedynym świadkiem strasznego czynu jest on sam. Świadek ten odmawia nam zeznań, któreby były dostatecznie wiarygodne. Musimy zatem wydobyć je wbrew jego woli.
— Przewód sądowy dał nam możność poznania tego człowieka. Wiemy, że w życiu był zawsze zimny.