— Wiem, ale proszę powiedzieć panu, że przeszedł... Fakir.
— Jak?
— Fakir.
Służący niezdecydowanie zawrócił ku domowi, lecz po paru krokach zatrzymał się:
— Fakir?... Niby z cyrku?
— Nie z cyrku, do djabła! Proszę powiedzieć: — Fakir, profesor będzie wiedział.
Upłynęło sporo czasu, zanim brodacz wrócił, tym razem frontowemi drzwiami. Bez słowa wydobył z zanadrza pęk kluczy, otworzył furtkę, przepuścił przybyłego i starannie ją zamknął.
Kilkoma schodkami wchodziło się na ganek. Dwoje grubych drzwi, opatrzonych wielu zamkami i zasuwami, prowadziło do niedużego przedpokoju, ściany wyłożone dębową buazerją lśniły czystością, jak i podłoga. Miłe ciepło uderzyło w wilgotną od deszczu twarz.
— Proszę wytrzeć nogi — warknął służący, spodełba przyglądając się gościowi. Gdy ten możliwie najstaranniej oczyścił obuwie, brodacz otworzył drzwi do sąsiedniego pokoju, mruknąwszy coś, co miało oznaczać zaproszenie, sam zniknął.
Był to bardzo duży pokój, rodzaj hallu, gęsto zastawionego mnóstwem miękkich mebli, o ścianach pokrytych dywanami. Daleko w rogu paliła się mała lampka pod rubinowo czerwonym abażurem. Dzięki temu pokój tonął w półmroku i przybyłego ogarnęło wrażenie, że oprócz niego jest tu jeszcze ktoś, czyje oczy bacznie go obserwują.
Wrażenie to wciąż rosło i stało się tak dokuczliwe, że nie mógł go nie sprawdzić. Wstał i kilku szybkiemi krokami po miękkim dywanie dotarł do najciemniejszego kąta pokoju.
Z rogu szerokiej kanapy żarzyły się dwa zielone punkty: — kot. Leżał tam nieruchomo ogromny czarny kot.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/9
Ta strona została skorygowana.