subtelnych, lekko zaróżowionych palcach i potrząsnął głową:
— Pani wie, że są piękne. Zapiękne jak na prokuratora.
— A jednak boi się ich mecenas?...
Zajrzał jej w oczy i westchnął:
— Boję się. Robią na mnie takie wrażenie, jak wzrok węża na...
Szukał porównania.
— Na gazellę? — podpowiedziała.
Machnął ręką:
— Gdzież tam, poprostu na starego muła.
Alicji skłonił się woźny i zameldował, że pan prokurator Martynowicz prosi do siebie.
Na korytarzu ujrzała w tłumie doktora Czuchnowskiego. Był skulony i blady. Niedostrzegalnie wzruszyła ramionami i udała, że go nie widzi.
Czuchnowski spostrzegł ją, gdy już znikała za drzwiami. Spojrzał na zegarek i mruknął:
— Z Łęczyckim to tak zawsze. Umówi się i nie przychodzi.
Mylił się jednak, bo mecenas Łęczycki z grubą teką przepychał właśnie swój równie gruby tułów wśród publiczności, szukając doktora.
Okazało się, że bronił właśnie w Apelacyjnym i sprawa przeciągnęła się dłużej niż przypuszczał:
— Ale nie żałuję tego, bo wygrałem gruuuby proces. Kapnie mi z tego paręnaście tysiączków. No, cóż jesteś taki przybity, Władku? Czyżby twoja narzeczona zblamowała się?
Czuchnowski nic nie odpowiedział.
— No, nie martw się, stary — pocieszał go Łęczycki — o ile wiem z gazet i od kolegów sprawa tego Orczyńskiego była jasna: żadnych dowodów, uniewinnienie murowane. Ale to nic. I tak musimy dziś oblać debiut pani Alicji, no i moją wygraną. Kiedy wyrok?
— Nie wiem. Ma być wkrótce.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/90
Ta strona została skorygowana.