Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/92

Ta strona została skorygowana.

się z nimi — zabieram was do siebie na obiad, a właściwie na kolację. No chodźcie.
Wyszli na ulicę.
— Winszuję pani — mówił mecenas — sukces niezwykły, jak na debiut. Co mówię, niezwykły! Tryumf, zwycięstwo na całej linji! Serdecznie winszuję.
— Straszne jednak to — ze smutkiem westchnął doktór Czuchnowski — że człowiek do końca życia będzie gnił w więzieniu.
— Zwarjowałeś?! — spojrzał nań z irytacją mecenas Łęczycki.
— Władek, mecenasie, — lekceważącym tonem powiedziała Alicja — powinien zostać franciszkaninem.
— Po pierwsze — irytował się Łęczycki — nie będzie do śmierci gnił w więzieniu, bo przychodzą wciąż różne amnestje, przychodzą redukcje kary za przyzwoite odsiadywanie ciupy i t. d. Więc posiedzi jakieś dziesięć lat i już. A po drugie, mój drogi, cóż do ciężkiego pioruna! Szuja ostatniego gatunku, padalec, ohydny zbrodniarz!... Gdyby go na pal wbito, jeszcze nie byłoby dla niego dość. Sam zresztą prosił o karę śmierci.
— Ale przecież przyznał się — oponował Czuchnowski.
— Tak, przyznał się, lecz tylko dzięki pani Alicji. Gdyby go nie zdemaskowała, pewno zostałby wogóle uwolniony.
— Nie przeczę. Lecz to właśnie mnie przybija, że dzięki Alicji.
Alicja wybuchnęła śmiechem, Łęczycki zaś zatrzymał się na środku chodnika i rozłożył bezradnie ręce.
— Panowie — powiedziała Alicja ze złośliwym błyskiem oczu — dla uczczenia mojej pierwszej wiktorji mam zamiar spędzić dziś wieczór wesoło.
— Brawo! — zawzięcie przytaknął Łęczycki —