Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/99

Ta strona została skorygowana.

Orkiestra murzyńska w białych smokingach grała bostona.
Loża była tak osłonięta, że z sali, położonej o trzy prawie metry niżej niepodobna było do niej zajrzeć. Natomiast Alicja widziała wszystko. Urządzenie sali przypominało okrągły podwórzec hiszpańskiego pałacu, loże — okratowany balkon, porośnięty winem. Służba w strojach argentyńskich cowbojów uwijała się z brzękiem ostróg między niskiemi masywnemi stolikami.
Publiczności było jeszcze nie wiele, lecz wciąż jej przybywało.
— No, jak się pani podoba ta buda — zacierał ręce Łęczycki.
— Owszem, bardzo tu miło.
Podano moc zimnych przekąsek, konjak, wermut i czerwone wino.
— Gorącej kuchni tu nie prowadzą — objaśnił mecenas — głównie ze względu na zapach potraw, ale pomimo to bywa w „Argentynie“ gorąco.
Wyjrzał na salę i dodał:
— O, niech pani zobaczy — w tej loży nad fontanną teraz niema nikogo, ale koło pierwszej zjawi się Powiniecki. Nie było jeszcze wypadku, by nie wywołał awantury...
— Winszuję — wzruszył ramionami Czuchnowski.
— Właśnie, że bardzo się cieszę — na złość mu zaakcentowała Alicja.
— A tam — ciągnął mecenas — koło baru, widzi pani tego z gwoździkiem w klapie?...
— Widzę...
— To major szwolożerów, baron Szegenyj, Węgier, ale w naszej służbie. Jak się trochę urżnie śpiewa węgierskie piosenki, a głos ma kolosalny.
— Jakto — irytował się Czuchnowski — i pozwalają tu na takie wybryki
— A dlaczegóżby nie? Tybyś chciał cmentarz