Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/12

Ta strona została skorygowana.

— Znowu powróciły mi te nieznośne migreny, kapitanie — narzekał — chcą mnie wysłać do jakiegoś francuskiego kurortu, ale przecież nawet marzyć o tym nie mogę, bo komuż powierzyłbym swoje interesy? Dziś rodzonemu bratu ufać nie można.
— Nie potrzeba przesadzać, Jack, ma pan swoich dyrektorów, adwokata...
— Ba... Jest jeden człowiek, któremu w zupełności ufam, ale...
— Ale ja też wyjeżdżam na lato — uratował się Drucki.
— Właśnie — westchnął Załkind. — Zresztą i tak nie miałbym odwagi kapitana prosić po tym szpasie morfinowym... Ale... Wie pan, że chyba Luba miała rację, że była tam kobieta.
— Owszem, miała.
— To kapitan już wie?
— Wiem.
Załkind zagwizdał:
— Przez te baby to nic dobrego człowieka nie spotka — powiedział sentencjonalnie.
— Czy pan to mówi z myślą o Lubie? — zażartował Drucki.
— Skądże — żachnął się Załkind. — Luba to anioł. Jak ona będzie żałowała, że nie było jej w domu, ale może zaraz nadejdzie!...
Wyjrzał oknem.
— Niestety — Drucki wstał. — Muszę iść. Mam teraz wiele ważnych spraw na głowie i czasu ani za grosz.
— Interesy, kapitanie? — zaciekawił się Załkind.
— Gdzież tam... Takie, trochę... osobiste historie. Serwus. Ukłony dla pani Luby. Jak będę miał wolną chwilę, wpadnę znowu. Aha... Przeprowadziłem się. Na Aleję Szucha.
— Dlaczego?