Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/121

Ta strona została przepisana.

Brunicki chrząknął w słuchawkę:
— Tak... no... więc czekam cię na obiad, drogi Bohdanie. Dowidzenia.
Drucki położył tubę i zaśmiał się:
— Już można hałasować? — zapytała Zośka, stojąca przy tachcie z rurą od odkurzacza w ręku.
— Hałasuj, mała, ile ci się podoba.
Przekręciła kontakt i odkurzacz zawarczał niskim tonem.
Nachyliła się nad dywanem tak, że jej krótka, perkalowa sukienka w niebieskie paski odsłoniła nogi powyżej jędrnych muskułów, wiążących kolana, zresztą cała przylegała do skóry, wilgotnej od upału.
— Zośka! — zawołał.
Odwróciła zarumienioną twarz.
— Czy ty wiesz, że jesteś ładna, psiakrew!?
Wyprostowała się i wyszczerzyła szerokie białe zęby. Perkal był tak przezroczysty, że wyraźnie zaznaczały się przezeń dwie bronzowe plamy na dużych jędrnych piersiach.
— A no ładna może, ale nie dla każdego.
— Jakto nie dla każdego? — nieco zdetonował się.
— A dyć nie dla pana, bo do pana to przed wyjazdem kudy ładniejsza pani przychodziła, a i ta, co u niej teraz na wsi pan przebywa, to tyż dla pana ładniejsza.
— Chodź tu! — rzucił ostro.
Bez wahania położyła rurę odkurzacza i zbliżyła się do krzesła przy telefonie. Wyciągnął rękę i zagarnął ją sobie na kolana. Nie opierała się, lecz siedziała jakoś sztywno. Przez jedwab pidżamy i cienką sukienkę czuł wilgotność jej skóry. Jego ręka, przesuwając się po nagich łydkach, również stała się wilgotna. Zapach jej ciała miał w sobie coś z zapachu czystej bielizny i czabrów, a skóra na szyi i twarzy pachniała mlekiem.
Wpił się w jej usta.