Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/13

Ta strona została skorygowana.

— Dość miałem życia hotelowego. Starzeję się, Jack, co?
— No! No! — niedowierzająco mruknął gospodarz, zamykając za nim drzwi.
Po drodze Drucki wstąpił do kwiaciarni i kazał przysłać dużo róż i goździków. Wpadł do najbliższego baru na lekką przekąskę i pojechał do domu.
— Do domu — zaśmiał się — chyba do końca życia nie będę wiedział, co znaczy słowo „dom“, własny dom, prawdziwy dom.
A jednak chciał, by jego mieszkanie zrobiło na Alicji wrażenie domu.
Drzwi zastał otwarte, a wewnątrz całą rodzinę dozorcy, kończącą sprzątanie. Dwaj tędzy chłopcy rozciągali dywan i ustawiali na nim niskie, miękkie mebelki. Ich matka, sążnista, rozrosła baba ze spódnicą zakasaną powyżej kolan, szorowała pokój kąpielowy, pochylona tak, że jej szeroki, jak u klaczy, zad chwiał się w prawo i w lewo, w takt poruszeń szczotki, na potężnych, muskularnych nogach.
— No, jak tam, matko! — zawołał przyjaźnie Drucki wśród szumu spływającej z pryszniców wody.
Podniosła ku niemu zaczerwienioną twarz i wyprostowała się. Obrzucił spojrzeniem jej kopulaste piersi, mocne bary, potężne biodra i olbrzymie lędźwie, myśląc:
— Matka, właśnie tak powinna wyglądać matka. Cóż za niezrównany okaz. Gdyby ludzie urządzali dla siebie takie wystawy, jakie robią dla rasowych zwierząt, dostałaby złoty medal, chociaż musi już być po czterdziestce.
Baba otarła czoło mokrą ręką i jej tęgie policzki rozsunęły się w uśmiechu, ukazując mocne, szerokie zęby.
— Ano, za pół godziny będzie fertik, proszę jaśnie pana.
— Dajcie, matko, spokój z tym „jaśnie pań-