Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/138

Ta strona została przepisana.

— Nie gniewam się, chociaż zrobiłaś niemądrze.
— I nieuczciwie — westchnęła.
— Uczciwie, czy nieuczciwie, na tem się już nie znam — zaśmiał się — o to zapytaj kogo innego. Ale niemądrze.
— Panie Janku, a Alicję pan... kocha?...
— Mówiłem ci, że nie.
— Mój drogi, mój jedyny!... Więc i nie martwi się pan, że się teraz z nią nie zobaczył?
— Dziewczyno! Nie róbże mi piły drewnianej o jednym zębie! Nie martwię się niczem. Robi to za mnie pewien uprzejmy koń.
— Koń?
— Tak. On ma większą głowę, więc mu to łatwiej przychodzi. No, chodźmy na plażę.
Julka nie ruszyła się i powiedziała patrząc w ziemię:
— A jednak...
— Co tam jeszcze?
— Jednak pan Alicję kochał... Panie Janku, pan przecie był jej kochankiem...
— I cóż stąd?
— A... a... moim nie...
Wybuchnął śmiechem.
— O, pan się ze mnie śmieje — schowała głowę pod jego marynarkę. Ja wiem, że jestem nieładna.
— Guzik wiesz! — rozgniewał się — zaraz ci podniosę spódniczkę i tak dam w skórę, że ci się Cape Town przypomni.
— Cape Town — rozpromieniła się — gdzie głuptasów biją do trzeciej skóry!,..
— Pamiętasz? — roześmiał się — Widzisz ją!
— O, ja wszystko pamiętam, wszystko.
— Ejże? A wiesz, co się dzieje w Marsylji?
— Naturalnie! — podskoczyła — tam kiedy ktoś mówi, że kłamie, to też kłamie, bo napewno nie kłamał. Tak?