Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/150

Ta strona została przepisana.

— Proszę — wskazała jej krzesło przed biurkiem.
— Bo to ja wiem coś, co pani prokuratorowej może się przydać — zaczęła babina, wpychając pod zrudziały kapelusz kosmyk siwiejących włosów.
— Zaraz — przerwała Alicja — przedewszystkiem, jak się pani nazywa?
Kobieta zerwała się na równe nogi:
— A to poco pani prokuratowej, ja tam sama do niczego rąk maczać nie chcę. Już dość w życiu nacierpiałam się przez te sądy i policję. Ja z uczciwości przyszłam, nie żeby co...
— Proszę się nie niepokoić — zatrzymała ją Alicja — jednak rozumie pani, że muszę wiedzieć z kim mam do czynienia? Pani chce mi coś ważnego zeznać i chce bym uwierzyła, a przecie nie mogę wierzyć komuś, kto nawet nazwiska swego się wstydzi.
— Boże drogi, toż nie wstydzę się, tylko ja tu nie mam nic do rzeczy. Ot, przysłuchiwałam się rozprawie i temu, co wielmożna pani prokuratowa mówiła i myślę sobie: — o, taka, to znaczy się wielmożna pani, to i najważniejszym nie przepuści, tylko do kryminału zamknie. Dlatego ośmieliłam się, a nie to, broń Boże, żeby samej w to włazić.
— Czemu pani nie zwróciła się do Urzędu Śledczego, czy do komisarjatu?
— Właśnie, proszę wielmożnej pani, dlatego, że myślałam sobie, że z panią prokuratową, jako to z kobitą łatwiej dogadam się i krzywdy pani mojej nie zechce, a podrugie, że to w ogóle kobieca sprawa...
— Więc dobrze — powiedziała Alicja — obiecuję pani, że jej nazwiska w to nie wmieszam, ale mnie proszę je powiedzieć. No?
Kobieta skurczyła się i wybąkała:
— Niech tam będzie... Bufałowa jestem, Jadwiga, — zerknęła z pod oka na Alicję i dodała: — teraz to już pani wie, cóż, nie zapieram się, karana są-