Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/151

Ta strona została przepisana.

downie, ale przysięgam Bogu, że co za Paszczukównę to niesłusznie. Sama głupia szydełkiem próbowała i urządziła się. Ja już nic poradzić nie mogłam. Nie mówię, że przy Malinowszczance nie byłam winna. Owszem. Wiedziałam, że ryzyko wielkie, ale sama uparła się, że to ślub za dwa miesiące... One takie wszystkie, a później człowiek za nie cierpi...
— Pani jest akuszerką?
— A cóż mam być? Szlachcianka jestem, z ziemian, ale ot tak, na ciężki chleb się zeszło...
— Cóż tedy pani ma do powiedzenia?
Bufałowa pociągnęła nosem i rzeczowym ruchem podsunęła swoje krzesło.
— Aha, otóż widzi pani, sama nie wiem, poco on takie upodobanie ma, żeby koniecznie była w ciąży, a i to dla niego ważne, żeby to pierwsze zajście...
— Sekunda — przerwała Alicja — któż to jest?
— Niby on? A no musi być bogaty. Pieniędzy ma jak lodu i własnym samochodem jeździ, a sam brunecik, taki, ni młody, ni stary, ale niczegowaty i w binoklach, a jakże...
— To pani nawet nazwiska jego nie zna?
— A skądże mam znać, Boże drogi, on cwany i żadnego pozoru nie daje, nijakich śladów. Przyjedzie, dziewuchę obejrzy, chloroformem, albo czem takim uśpi i ten jego szofer zaraz w płachtę i do auta. A on tylko zapyta, a kto ona, a co, w którym miesiącu, a czy nie wiadomo z kim, pieniądze odliczy i już go niema.
— Zaraz. Więc on poprostu kupuje od pani ciężarne dziewczęta?
— Boże drogi, a któż mówi, że odemnie?! — przestraszyła się Bufałowa — od innych, a ja wiem, bo to w jednym fachu, rozchodzi się między ludźmi.
— No, przypuśćmi, że tak jest. Więc powia-