Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/175

Ta strona została przepisana.

no to kaput. Na szczęście nie mieli rewolwerów przy sobie, tylko ten parszywy kuzyn, ale udało się kopnąć go w rękę i maszynkę wyłuskać. Rzucili się wszyscy czworo, nie zważały bestje na mój brauning, istne warjaty...
— Miljon, przecie miljon! — przerwał Załkind.
— I oni o tem tylko myśleli, dlatego tak szaleli. No, a okno to już na początku otworzyłem, niby dla świeżego powietrza. Z takimi cymbałami, to wszystko można zrobić. Tedy skaczę na krzaki jakieś, a ciemno, choć w pysk daj, myślałem, że już nie trafię pod parkan, gazie zostawiłem wóz. Jednak, zanim zdążyłem wyjechać, na drogę, oni już wybiegli i zaczęli smalić po mnie...
— A łajdaki — zawołał Załkind.
— Miljon — roześmiał się Drucki. — Parę dziur zrobili i bak też przedziurawili, ale do miasteczka dojechałem. Zanim mi kowal zalutował, umyślnie poszedłem do policji, by tamci myśleli, że tam zostawiam kontrakt. Ma się rozumieć, śledzili mnie, zdążyli przyjechać, bo przy aucie stał jakiś mały Żydek i, jak tylko mnie zobaczył, pobiegł a po chwili przyszedł ten buchalter, co mnie w Warszawie u pana widział i powiada: — dla Fajersonów to cały majątek, jeżeli im pan dobrowolnie nie odda, oni na wszystko gotowi. I Załkinda i pana na tamten świat wyprawią.
— Niech spróbują — mruknął Załkind.
— Próbować będą — z satysfakcją zapewnił Drucki — teść już tam wszystko obmyślił. Potrafili spalić kancelarję notariusza, potrafili zarżnąć Bulczuka, to i nam nie darują. Ale ja tak myślę, Jack, że my z panem gwiżdżemy na to. Co?
— I kule pogwiżdżą — cicho powiedział Załkind, a jego chuda twarz nabrała sępiego wyrazu.
— No, za zdrowie Fajersonów.
Wypili i Załkind zaczął tłumaczyć Druckiemu szczegóły tej zawiłej sprawy, której żadna ze stron