Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/176

Ta strona została przepisana.

nie mogła oddać do sądu, a co zatem idzie, pozostawało jedynie rozprawić się między sobą. Tymczasem las, przedstawiający wartość przeszło miljona złotych, rósł i czekał na siekierę, do której prawo miał Borys, na podstawie kontraktu z nieżyjącym już właścicielem lasu, a niepozbawione słuszności pretensje, Fajersonowie, dziedziczący po zmarłym. Panem sytuacji był teraz, dzięki eskapadzie Druckiego, Załkind.
Opowiadanie jego zostało przerwane dzwonkiem telefonu. Drucki przeciągnął się i spojrzał na zegarek. O tej porze mogła dzwonić tylko chyba Alicja.
— Jack, niech pan odbierze telefon i powie, że mnie niema, nie przyjechałem, djabli mnie wzięli czy co pan chcesz.
Załkind podszedł do aparatu i wrócił z oznajmieniem, że to z „Argentyny“. Wobec tego Drucki wziął tubę. Telefonował kasjer Justek:
— Panie dyrektorze, tu ta pani, z którą pan bywa, kazała połączyć i zaraz podejdzie.
Zanim Drucki zdążył coś powiedzieć, odezwał się głos Alicji:
— Przyjechał pan? To bardzo dobrze. Wstąpiłam do „Argentyny“, myślałam, że pana tu zastanę ale wobec tego, zaraz przyjadę do pana. Dowidzenia.
Położył słuchawkę, a Drucki skrzywił się.
— Baba? — z uśmiechem zapytał Załkind.
— Psiakrew. Zmachany jestem... Wiesz pan Jack, dosyć już zaczynam mieć siedzenia w tem mieście. Rdzewieje człowiek w tej wiecznej bezczynności i jednostajności...
— No, teraz kapitan na brak przygód narzekać nie może — zażartował Załkind.
— Pi... raz na rok, coś ciekawego. Boję się tak zasiedzieć się, jak pan... No, muszę pana wyrzucić za drzwi... Z Fane teraz wypływają stare skorupy na kaszaloty... A na Florydzie doroczne derby... Piękny