Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/21

Ta strona została skorygowana.

— Co ci się podoba, a teraz wiej stąd, bo wyłażę z łóżka.
Nim wykąpał się i ubrał, Zośka ustawiła w hallu nakrycie i podała herbatę, bułki, masło, wędlinę.
— A sera nie kupiłam, bo nie wiem, czy pan lubi.
— Lubię, ja wszystko lubię — oświadczył, zabierając się do jedzenia — nie będziesz miała ze mną kłopotów.
— A obiadów to pan w domu jeść nie będzie?
— Nie będę.
— To szkoda... Czy pana co dzień budzić o jedenastej?
— Co dzień.
— To najlepiej będzie, jeżeli pan zostawi mi klucz. Pan ma przecież dwa.
— Dobrze, masz tu klucz, mała, i rób, co chcesz, byleś tylko mnie nie pytała.
Zaśmiała się:
— To pan lubi, żeby tak panem rządzić?
Spojrzał na nią z uśmiechem:
— A ty to lubisz?
— Bo ja wiem? Zobaczę. To jak teraz pan pójdzie, ja tu posprzątam, wywietrzę... A kiedy pan wróci?
— Jeszcze nie wiem.
— Ale nieprędko?
— Nieprędko.
Wziął kapelusz i chciał wyjść, lecz Zośka zatrzymała go:
— A jak będzie z pieniędzmi, proszę pana?
— Nie chcesz mieć mnie na utrzymaniu — zażartował — no, to masz tu na wydatki.
Brunickiego zastał jeszcze samego:
— Nie spóźniłem się?
— Nie. W sam raz. Powinna tu być lada chwila.
— Jak się ona nazywa?