— Panna Łęska. Urszula Łęska. Musiałeś słyszeć o niej, jest, a raczej była znaną śpiewaczką.
— Jak żyję nie byłem na żadnym koncercie.
W drzwiach stanął woźny:
— Przyszła panna Łęska, czy pan profesor ją przyjmie?
— A, prosić, prosić — zawołał Brunicki i sam wybiegł na jej spotkanie.
Panna Łęska, szczupła, niewysoka szatynka o przejrzystych zielonych oczach i jasnej, matowej cerze, była istotnie uderzająco podobna do zmarłej żony Brunickiego. Wrażenie to wzmacniały jej ruchy i sposób trzymania głowy. Drucki nie mógł nie spostrzec, że jej obecność i na profesora oddziałała silnie. Był nieswój i jakoś nienaturalnie ruchliwy.
— Pani pozwoli, że jej przedstawię mego dobrego przyjaciela, pana Winklera.
Podała mu małą rękę, opiętą w czarną rękawiczkę i bezgłośnie poruszyła wargami.
Brunicki podsunął jej fotel i nie przestawał mówić:
— Właśnie opowiadałem przyjacielowi o tym rzadkim wypadku czasowego porażenia nerwu pod wpływem przeżycia psychicznego. Pan Winkler jeszcze mnie utwierdził w przekonaniu, że ten uraz minie. Mianowicie przypomniał sobie, że podczas pobytu w Chicago poznał jednego inżyniera górnika, który miał podobny wypadek, spowodowany wiadomością o wybuchu kopalni, której był dyrektorem. Również utracił głos, lecz, że był posłusznym pacjentem — uśmiechnął się Brunicki — więc zastosował się do wskazówek lekarzy, no i po trzech tygodniach głos odzyskał. A wie pani, jaką mu przepisano kurację?
Panna Łęska przecząco potrząsnęła głową.
— Wcale miłą, proszę pani — ciągnął profesor. — Mianowicie polecono mu używać jak najwięcej rozrywek. Wycieczki, zabawy, tańce, wesołe towarzystwo.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/22
Ta strona została skorygowana.