Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/234

Ta strona została przepisana.

Teraz dopiero stało się jasne, że wytrawna oskarżycielka umyślnie w pierwszem przemówieniu pominęła najcięższe argumenty, że z premedytacją zostawiła obrońcy nietknięte pole zagadnień psychiki oskarżonego, by dopiero w replice zabiec drogę rozumowaniu adwokata i wydać mu walną bitwę.
Z mistrzostwem niebywałem, nie posługując się niczem innem, jak — właśnie argumentami obrońcy, budowała zdanie po zdaniu swe nieodparte oskarżenie.
Drucki słuchał z zaciętemi wargami i ze stężałą twarzą. Słuchał, jak jego umiłowanie wolności w jej ustach stawało się największą zbrodnią, nieobliczalnym anarchizmem, jak jego miłość życia, wyradzała się w potworny egoizm, nie znający żadnych hamulców, jak zmienił się w zwierzę, żerujące na ustroju społecznym, zwierzę drapieżne, dla którego jedynem prawem jest prawo silniejszego. Pojął, że dla tych sędziów, dla tych wszystkch ludzi zmienia się w uosobienie najszkodliwszego chwastu, który należy wykarczować, w pasorzyta, którego sama egzystencja musi być niebezpieczeństwem...
Atmosfera zgrozy napełniła salę. Tam, gdzie słowa były bezsilne, samo brzmienie metalicznego głosu, sama sugestia piękności Alicji i i żywiołowy płomień, bijący z niej musiały dokonać swego.
Gdy wśród grobowego milczenia przewodniczący udzielił Druckiemu głosu, podniósł się ciężko i stał przez chwilę bez słowa. Z całą jaskrawością zdawał sobie sprawę z tego, że swój ratunek we własnem trzyma ręku, że oto może, ba, że ma prawo, nietylko prawo tych ludzi, lecz własne prawo ratowania się i uratowania się. Oto otworzy usta i powie:
— Panowie, mądrzy sędziowie! Naiwni ludzie! Nie popełniłem tego haniebnego morderstwa. Milczałem dotychczas, chcąc osłonić mego przyjaciela Borysa Załkinda, dlatego, że lubię go bardzo i lubię jego