Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/242

Ta strona została przepisana.

— Aaaaa...
Ciało przechyliło się i zsunęło na podłogę wolno i bezgłośnie.
Drzwi otworzyły się i do pokoju drobnym kroczkiem wbiegła Józefowa, bosa, w długiej, nakrochmalonej koszuli. Nawet nie krzyknęła, tylko zabrała się do podniesienia pani. Było to jednak ponad siły staruszki. Prędko podsunęła pod bezwładną głowę wielką, białą poduszkę i podreptała do telefonu.
W dziesięć minut przyjechało Pogotowie Ratunkowe. Lekarz wraz z sanitariuszem ułożyli Alicję na kanapie. Zanim Józefowa zdążyła nałożyć szlafrok, prowizoryczny opatrunek był już skończony i panią znoszono do karetki.
Na pytanie służącej, lekarz odpowiedział:
— Jeszcze żyje. Proszę dowiedzieć się w szpitalu Dzieciątka Jezus.
W szpitalu brama już była otwarta. Gdy nosze z samobójczynią postawiono w środku pokoju ambulatoryjnego, lekarz Pogotowia przynaglił zaspanego służącego:
— Zbudź pan prędzej dyżurnego lekarza, bo możliwe, że zaraz trzeba będzie dać ją na stół. Kto dziś dyżuruje?
— Doktór Łoziński — mruknął posługacz i zniknął z kartą meldunkową za drzwiami gabinetu.
Nie upłynęła minuta, gdy wpadł stamtąd w rozpiętym kitlu dyżurny:
— Ta, co jest! — zawołał, podbiegając do nosz — ta chyba kolega zrobił omyłkę w zpisywaniu! Alicja Horn? Prokuratorka Alicja Horn?
— Tak. Postrzał w okolicę serca, stan bardzo ciężki.
Łoziński odkrył twarz rannej i potrząsnął głową:
— Ta joj, świat się kończy! Wiecie kolego, że ja ją znam? Tego roku na Helu omal nie utonęła... No, ale do roboty!