Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/249

Ta strona została przepisana.

— Nie, robimy doświadczenie. Chcemy się przekonać, jak długo osły mogą się przyglądać, jak im pod nosem zamykamy drogę!
Tego już było zawiele dla załogi „Regensa“. Na pokładzie zrobił się ruch i po chwili zjawił się sam i kapitan Terry.
— Ja im pokażę! — zaśmiał się i zaczął wydawać dyspozycje pierwszemu oficerowi, gdy nagle wśród steku płynnej angielszczyzny z tuby przeciwników padło jedno obce wyraźne słowo, słowo, co do pochodzenia którego nie mgło być żadnej wątpliwości.
— Dranie!
— Co to za okręt? — gorączkowo zapytał kapitan Terry.
— Djabli go wiedzą-,, trudno odczytać, pod flagą polską.
— Lunetę! — huknął kapitan.
Przez lunetę odczytał na dziobie „Mazowsze“... I nagle coś ugryzło kapitana, bo nietylko zmienił dyspozycje i kazał czekać spokojnie, aż niezaradny statek wymanewruje, lecz wszystkich spędził z pokładu do roboty.
W pół godziny później „Mazowsze“ przycumywowano do mola w małym porcie Putlam, a tuż za niem wszedł „Regns“. Kapitan Terry kazał wcześniej spuścić łódź i już był na brzegu, gdy z „Mazowsza“ zaczęła pomału wysypywać się załoga. Nagle drgnął i czemprędzej odwrócił się. Gdy ponownie spojrzał ku molu, na twarzy już miał wielkie zielonkawe okulary, jakie się nosi dla ochrony wzroku od słońca. Ze statku schodził wysoki, smukły młodzieniec w białym mundurze porucznika marynarki handlowej.
— Hallo, lejtenancie! — zawołał kapitan Terry, a kiedy porucznik zbliżył się i zasalutował, dodał: — zabroniłem moim chłopcom wszczynać jakiekolwiek kłótnie z waszymi. Jestem kapitan Tery z „Regensa“.