Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/43

Ta strona została skorygowana.

oddać do pralni chemicznej. Rozumiesz?
— Rozumiem.
— I nie ma tu nic do ukrywania. A że mi okazałaś swoje dobre serce, to pozwól, że i ja tobie je okażę i weź to na cukierki.
Wahała się sekundę i potrząsnęła głową:
— Nie.
— Dlaczego nie? — zirytował się.
— Bo i pan mnie też okazał dobre serce — zarumieniła się — ot, jesteśmy na kwit.
Zakręciła się na pięcie i wybiegła.
Drucki siedział i palił papierosa. W skroniach czuł wyraźne uderzenie pulsu, a w nozdrzach zapach skóry, świeżej, gładkiej skóry, pachnącej mlekiem.
— Może jeszcze nie śpi — powiedział głośno.
Zerwał się, wziął słuchawkę telefonu i wymienił numer Alicji, lecz rzuciwszy okiem na zegarek, zawołał:
— Nie, proszę pani, nie! Proszę nie łączyć! Pomyliłem się.
— Więc który numer pan chce? — zapytała telefonistka.
— Ja, proszę pani, pomyliłem się nie co do numeru, tylko co do godziny! — zaśmiał się.
— Aha, że tak późno?
— Właśnie. Zapóźno się namyśliłem.
Zaśmiała się zalotnie:
— A pan do kobiety dzwonił?
— Tak, moja pani. A tymczasem już jest po trzeciej, ona oczywiście śpi i będzie zła, że ją budzę.
— Niech się pan nie boi. Nie będzie zła. Żadna kobieta o to się nie pogniewa. Chyba, że...
— Chyba że ten, kto dzwoni, jest stary i brzydki? — podchwycił.
— A no tak — zaśmiała się.
— A widzi pani! Ja właśnie jestem bardzo brzydki i mam wielką siwą brodę.