Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/68

Ta strona została skorygowana.

osób decydowało się na dłuższą kąpiel. Julka, siedząc w dętce samochodowej, żeglowała przy brzegu. Alicja odpływała na dobry kilometr, a pan Janek nawet przy wyższej fali codziennie oddalał się na przeszło godzinę.
Najpierw, siedząc na piasku, widziały jego bronzowe ramiona w równych silnych zarzutach, migające nad grzbietami, później nikł im z oczu i trzeba było popatrzeć przez lornetkę, by odróżnić jego jasną głowę od seledynowej barwy morza.
Alicja po pewnym czasie niezmiennie zaczynała się niepokoić, wstawała z lornetką, by lepiej widzieć, spoglądała raz po raz na zegarek i uśmiechała się nerwowo. Natomiast Julka nie obawiała się wcale. Była pewna, że pan Janek nie może utonąć, że byłby to po prostu nonsens, żeby on mógł zginąć! Wiedziała, że powróci, że jeszcze dziesięć czy dwadzieścia minut, a znowu zobaczą duże, bronzowe śmigi, przecinające pianę fal, że potem wychyli się z wody jego szeroka pierś, czarne majteczki i że będzie szedł ku nim swoim elastycznym krokiem, uśmiechnięty, oddychający głęboko, a strugi kropel będą ściekały po jego dziwnie gładkiej i cienkiej skórze, pod którą tak pięknie grają mięśnie.
Po pływaniu biegał jeszcze kilka minut, a one wodziły za nim oczyma.
Widziały, że także i inne kobiety, wylegujące się na piasku, nie odrywają od niego spojrzeń. Gdy Julka zwróciła na to uwagę, Alicja obojętnie wzruszyła ramionami. A Julkę to cieszyło: niech podziwiają, jaki niezrównany jest nasz pan Janek, niech nam zazdroszczą.
I nagle przyłapała siebie: — dlaczego nam?...
Uczuła w sercu ostre ukłócie... Nie nam, nie mnie, tylko Alicji...
I natychmiast zgromiła siebie za egoizm, niewdzięczność i przyziemność.
Tak mijały dni.