Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/69

Ta strona została skorygowana.

Dwaj młodzi Therlingowie początkowo bardzo nadskakiwali Julce, kilkakrotnie proponowali jej wycieczkę jachtem, lecz ona, pomimo namów Alicji, stanowczo odmawiała:
— Takie gołowąsy! — pogardliwie wykrzywiała usta.
Gdy zaś pewnego popołudnia i pan Janek (napewno namówiony przez Alę!) zaczął wychwalać starszego z Therlingów i radzić, by przekonała się, jak on sprawnie prowadzi jacht — Julka rozpłakała się i pobiegła do siebie.
Teraz już nie umiała ukryć przed sobą, że kocha pana Janka, że go kocha nad życie.
Oczywiście, robiła wszystko, co umiała, by ani jemu, ani tembardziej Alicji nie zdradzić starannie ukrywanej tajemnicy nieszczęśliwego serca. Udawała pogodną i wesołą, a tylko noce spędzała wśród łez i gorączkowych marzeń.
Nigdy nikogo nie kochała. Owszem, durzyła się po dziecinnemu w panu Relmanie, nauczycielu fizyki, w brunecie z wielką teką, który zajmował mieszkanie naprzeciw okien klasy siódmej, w pani Letycji, młodziutkiej nauczycielce historji, w kuzynce rudej Waliszewskiej — w wielu. Ale teraz dopiero była to miłość, prawdziwa, wielka miłość, taka, od której się umiera.
Wstawała mizerna, z podkrążonemi oczyma, ze śladami łez na policzkach.
— Julce nie służy, zdaje się klimat morza — mówiła Alicja.
Istotnie nie służył. W ciągu dnia wypijała oczyma każdy jego ruch, wchłaniała w siebie niezrównany dźwięk jego głosu, spojrzeniami, jak ustami, przypadała do jego rąk.
A noce były długie, bolesne, beznadziejnie samotne.
Tak mijały dni, tak mijały tygodnie.
Żaden bunt nie rodził się w jej sercu, żadne na-