Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/71

Ta strona została skorygowana.

Istotnie, wychyliła się jeszcze raz z wody i znowu znikła.
— Mój Boże! Mój Boże! — powtarzała Julka.
Obok niej zebrał się tłum ciekawych. Jeszcze trzej czy czterej mężczyźni rzucili się do wody. Motorówka, przepływająca o dobre dziesięć minut drogi do miejsca wypadku, zmieniła kierunek i waliła pełnym gazem ku czerwonej plamie żółwia, kołyszącej się na fali.
Lecz oto pan Janek dopłynął. Jego nogi opisały łuk w powietrzu i znikł.
Długie sekundy oczekiwania... Niewypowiedzianie długie... I oto na powierzchni ukazuje się on, a obok szafirowa czapeczka Alicji.
Julka słyszy za sobą urywane, podniecone głosy:
— Uratowana!
— To jeszcze nie wiadomo.
— On nie może płynąć prędko.
— Nic jej nie będzie...
— Życzę panu, żeby pan bez ciężaru umiał pływać z taką szybkością!
— Gdybym ratował swoją kochankę, może bym i ja potrafił.
— Lekarza!
— Gdzie doktór Łoziński? Był tu!
— Nie widziała pani? Popłynął ratować!
— Tak, tak! O! Patrzcie, podchwytuje ją z drugiej strony.
— We dwójkę idzie im lepiej.
I rzeczywiście, oto już dopływają, pan Janek z doktorem Łozińskim wynoszą ją na piasek. Tłum rozstępuje się, by otoczyć ich zwartym kołem. Julka pozostaje poza niem. Widziała jej zwisające ręce i twarz, strasznie bladą... Boże!
Gwar zmieszanych głosów. Wszyscy coś radzą, każdy zna niezawodny sposób. Julka staje na palce. W środku kręgu doktór i pan Janek, pochyleni... Sztpiene oddychanie... Masaż... tak... tak... gwar się