Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/78

Ta strona została skorygowana.

ziony, nie jest panem swojej woli. Zresztą, jeżeli chodzi o mój wypadek, pod koniec było duszno.
— Zabrakło tlenu? — pytała Julka.
— Owszem. Mieliśmy wówczas drugiego oficera cierpiącego na katar. A kto chce bezpiecznie wprowadzić łódź do portu w Bahia, płynąc trzydzieści pięć stóp pod powierzchnią, temu wprawdzie wolno mieć katar, ale kichać nie wolno.
— A on kichnął?
— Właśnie.
— Nie rozumiem, panie Janku, w jaki sposób mogło to zaszkodzić?
— Hm... gdy pani szyje, a podczas tego niespodziewanie kichnie, może się zdarzyć, że igła trafi w palec?
— Aha!
— Otóż dzióbek naszej skorupy trafił w jedną ze skał podwodnych, których diabli wiedzą dlaczego, nie brak tam, chociaż całe wybrzeże jest płaskie, jak półmisek. Skorupa usiadła sobie wygodnie na piasku i nie chciała się ruszyć. Było nas czternastu, a chociaż każdy nabił sobie przy okazji porządnego guza, zrozumieliśmy, że niema na co czekać na dnie...
— Chyba już czas zawracać — przerwała Alicja.
— I jakże się panowie ratowali? — pytała Julka, z zadowoleniem konstatując, że pan Janek nie zauważył, po prostu nie zauważył, uwagi Alicji.
— A no, podniosło się klapę. Gdy się wówczas człowiek lekko odbije od pokładu, wylatuje w górę, jak korek...
— Aż na powierzchnię morza?
— Gdyby to, moja mała! Wyskakuje się najmniej na dziesięć stóp ponad powierzchnię, niczym wystrzelony z armaty. Otóż dno w tej paskudnej zatoce jest diabelnie muliste, początkowo jest kawał drogi przez prawdziwą zupę, a później już się nic nie widzi, póki człowiek brzuchem nie spadnie na powierzchnię. Najgorsze jest to, że wskutek różnicy ciśnienia, nieco