Pomimo to Alicja postanowiła spróbować pływania i oboje z Druckim oddalili się dość nawet znacznie od brzegu. Julka, leżąc na piasku, to traciła ich z oczu, to odnajdywała wzrokiem szafirowy czepek Alicji i brązowe ramiona pana Janka.
— Dzień dobry pani — usłyszała za sobą głos doktora Łozińskiego. — Jakże się miewa pani siostra?
— Dziękuję panu, pan mówi o mojej kuzynce, którą ratowaliście wczoraj?
— Ach, to kuzynka? Rzeczywiście, panie nie są podobne do siebie. Cóż to za piękna kobieta!
— Dziękuję za uprzejmość — obraziła się Julka.
Doktor zaśmiał się.
— Chciałem przez to powiedzieć; że panie są w różnym typie. Gdzież jest pani kuzynka.
Julka niechętnie wskazała noskiem morze.
— Widzę, że straciłem pani łaskę — westchnął lekarz.
— Można stracić tylko to, co się miało — odezwała się.
— A w jaki sposób można mieć?
— Trzeba się o to postarać.
— Chyba myli się pani. Mam kolegę, poczciwego chłopa z kościami. Pracujemy w jednym szpitalu. Na głowie stawał, starając się o łaski pewnej panny, w której kocha się, jak wariat. Ze skóry wyłaził — i nic. Nieraz mu mówiłem: — Władek, ta daj spokój! — a on wciąż wzdychał, aż dostał, co było do przewidzenia, kosza. Tak, proszę pani, starania na nic. Trzeba mieć szczęście.
— Czy sądzi pan, doktorze — zapytała — że odwrotnie, żadne starania nie pomogą?
— Jakto odwrotnie?
— No, na przykład, jakaś kobieta pragnęłaby zdobyć uczucia mężczyzny?
Zaczerwieniła się, mówiąc to, aż po białka oczu.
Doktor Łoziński uśmiechnął się.
— Zgaduję, że pani mówi nie o sobie.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/80
Ta strona została skorygowana.