Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/83

Ta strona została skorygowana.

— Kolos! Około trzech tysięcy kilometrów kwadratowych lasu... Kiedyś, bardzo dawno, polowałem tu na dziki. Piękny las?
— Piękny i tak huczny, jak morze — powiedziała Julka — w nocy musi tu być strasznie.
— Jeśli nic się tu nie zmieniło, znajdziemy pewną śliczną polankę... Wygląda jak studnia o wypukłem dnie. Wkrótce w lewo powinna iść wąska droga leśna.
Jechali kilka minut w milczeniu.
— Oto jest — zawołał Drucki. — Mam jednak niezłą pamięć.
Zawrócił. Jechali teraz wąską, krętą drogą, na której koła samochodu raz-po-raz podskakiwały, trafiając na korzenie.
— Trzęsie, co? — zapytał.
— Troszeczkę — odpowiedziała Julka, podskakując jak piłka.
— Jesteśmy bodaj u mety — zatrzymał wóz, wyskoczył i pomógł wysiąść Julce. — Pachnie tu żywicą. No, chodźmy.
Szedł przodem ledwie widoczną ścieżką, wydeptaną przez zwierzęta w gąszczu jałowców. Teren wciąż się wznosił, a jałowce rzedły. Natomiast ziemię pokrywał coraz grubszy, miękki i elastyczny mech. Wysokopienne sosny, rozchwiane aż do połowy wysokości, tworzyły nad nimi ruchomy dach.
— Trafiliśmy dobrze — odwrócił się do Julki — oto nasza polanka.
— Nasza? — zapytała.
— No, ta, której szukamy.
Był to rodzaj kurhanu, wznoszącego się obłym stożkiem. W środku leżał wielki głaz, dokoła zamykał się las, tworząc istotnie rodzaj studni o sześciu czy siedmiu metrach średnicy. Wzgórek i kamień, pokryte wełnistym, siwym mchem, robiły wrażenie oazy czy wyspy.
— Tu biwakujemy — powiedział Drucki.