Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/91

Ta strona została skorygowana.

wagony i umocowywał je w swych trzewiach skrzeczącemi chwytami żelaza.
W przedziałach zapaliły się lampy elektryczne.[1]
Profesor Karol Brunicki odłożył książkę, szkła i przetarł zmęczone oczy. W tej chwili dostrzegł, że Piotra niema i że pozostał sam z siwym Bawarczykiem, który też z chwilą zmiany oświetlenia odłożył swoje notatki i zakręcał wieczne pióro.
— Morze zdaleka wygląda dość spokojnie — odezwał się, chowając pióro do kieszeni.
— Byłbym zadowolony, gdyby pozostało takiem aż do końca — odpowiedział Brunicki — mój organizm nie znosi chybotania.
— Ja też cierpię na morską chorobę — odpowiedział Bawarczyk — ale moje interesy zmuszają mnie do częstego podróżowania, nie zawsze udaje się skrócić drogę do tak małego odcinka, jak z Malmoe do Kopenhagi. W sierpniu jeździłem do New Yorku i myślałem, że ta przeklęta choroba wprost przenicuje mnie, niczem worek na drugą stronę. Mam dwóch synów. Jeden z nich jest lekarzem w Monachjum, a drugi inżynierem w Hamburgu. Lekarz i inżynier! Uważa pan! Zapowiedziałem obu, że ich wydziedziczę, jeżeli nie znajdą sposobu na morską chorobę.
— Nie wiem, jak będzie z inżynierem — uśmiechnął się Brunicki — podobno są już jakieś wynalazki, zmniejszające chwianie się okrętów. Ale co dotyczy drugiego pańskiego syna, obawiam się, że będzie pan musiał dotrzymać groźby.
— I cóż, do stu djabłów, warta jest cała medycyna! — oburzył się Bawarczyk — nie umieć sobie poradzić z taką głupią rzeczą, jak morska choroba!... Otóż ma pan, zaczyna się przyjemność!
Istotnie, prom został widocznie odcumowany, gdyż lekko zaczął się chybotać. Głuchy warkot śruby wprawił okna wagonu w lekkie drżenie.
— Sam jestem lekarzem — potrząsnął głową Brunicki — i muszę panu przyznać, że medycyna dzi-

  1. Brak części tekstu. Treść (oznaczoną kolorem szarym) uzupełniono na podstawie wydania Zakładu Nagrań i Wydawnictw Związku Niewidomych. Warszawa 1996.