Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/93

Ta strona została skorygowana.

z ręką na sercu muszę panu powiedzieć, że Bogu dziękowałbym, gdybym miał trzeciego takiego, jak pański. Nic nie przesadzam. Od Sztokholmu na niego patrzę. Chłopak jak młody dąb. I jaki swobodny, jaki wesoły, widać, że go aż rozsadza, a przytem spokojny, niekrzykliwy, czego nie lubię, słowem będzie z niego mężczyzna całą gębą. I chyba sportsmen zawołany?
— Owszem, ma tam nawet jakieś rekordy.
— No, patrzcie! I cóż, kieruje go pan do marynarki wojennej czy handlowej?
Brunicki uśmiechnął się ze smutkiem:
— Pyta pan raczej, dokąd on sam się kieruje?... Do handlowej.
— Bardzo mądrze — zadzierżyście zawołał Bawarczyk. — Co, u licha, widzi pan złego w tem, że chłopak ma własny łeb na karku i wie czego chce? Obaj jesteśmy ojcami i możemy tak sobie poufnie powiedzieć, że w gruncie rzeczy zmuszanie dzieci do wybrania takiego, a nie innego zawodu to nonsens. To tak, jak chcieć kurę gwałtem uczyć pływać, a kaczkę gdakać. Obie same wiedzą najlepiej, co potrafią. Czyż nieprawda?
Ponieważ Brunicki nie odpowiedział, Bawarczyk pokiwał głową:
— Tak, panie. Nam zawsze się zdaje, że jesteśmy grubo mądrzejsi od młodzieży. Powiem panu, że sam lubię mówić o tej przewadze wieku dojrzałego głośno, nawet bardzo głośno, ale między nami... che... che... dajmy temu spokój. Jeżeli pański syn wybrał marynarkę, ma pewno swoją rację?
— Przypuszczam.
— A dlaczego kształci go pan w Szwecji? Przecie macie w Polsce szkoły morskie?
— Tak, ale były względy natury rodzinnej — niechętnie bąknął Brunicki.
W tej chwili rozsunęły się drzwi przedziału.
— No — odezwał się głos Piotra — może tata