— To mi chwilowo wystarczy. Przyjmuję pana i dam mały zadatek za usługi, które mi wyświadczysz. Oto pięć talarów.
Wyciągnął woreczek i wyliczył sumę na stół. Robert wszakże odsunął monetę i odpowiedział:
— Nie jestem tak zbiedzony, abym potrzebował zadatku, mój panie. Z początku robota, a potem zapłata. Co mam robić?
Twarz kapitana wyrażała zadowolenie.
— Jak pan sobie życzy — rzekł. Pyta się pan, co masz czynić? Z początku masz się dowiedzieć o hrabim Rodriganda, o jego domowych stosunkach, o członkach jego rodziny i zajęciu. Nade wszystko zaś chciałbym wiedzieć, kto nazywa się Zorski i czy mieszka tam ktoś, nazwiskiem Helmer.
— Nietrudno się będzie dowiedzieć.
— Oczywiście. Potem poślę pana zapewne do Poznania, aby wybadać pewnego nadleśnego.
— Aha, pan z policji?
— Być może — oświadczył zapytany, z poważną i tajemniczą miną.
— Ale nie będę ukrywał przed panem mego nazwiska. Nazywam się Shaw i mieszkam w Magdeburskim Dworze.
— Mam nadzieję — dodał po chwili dopijając piwo. — Sądzę, że nasza znajomość dla obu stron będzie korzystna. Na wypadek, jeśli się pan zaraz czegoś dowie, muszę panu powiedzieć, że nie będę w gospodzie przed upływem dwóch godzin. Dowidzenia!
Robert został sam. Zrozumiał, że musi czym
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 68.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 1900 —