czajne”, takie jak zgony, samobójstwa, wezwania lekarzy. Decydował o karach (np. karceru) lub akceptował te wymierzane przez śledczych. To samo odnosiło się do „nagród” dla więźniów czy premii dla ochrony. Krótko mówiąc, pełnił funkcję nad-naczelnika małego i „ekskluzywnego”, ale niezwykle brutalnego więzienia. W praktyce Światło nie przyjeżdżał codziennie do Miedzeszyna, a bieżące prowadzenie obiektu spoczywało na wyznaczonym funkcjonariuszu, kierowniku. Wynikało to nie z lenistwa, ale przede wszystkim z tego, iż nie było to jego ani jedynym, ani nawet najważniejszym zadaniem.
Jednym z ważniejszych obowiązków Światły było bowiem — mówiąc w skrócie i nieco umownie — dostarczanie ofiar. Zatem aresztowania, które niejednokrotnie poprzedzały żmudne przygotowania: ustalanie sposobu spędzania czasu przez osobę wyznaczoną — jak to określano w bezpieczniackim żargonie — do „realizacji”, poznanie topografii jej miejsca zamieszkania i samego mieszkania lub pokoju w miejscu pracy czy pobytu (dane te z reguły uzyskiwano przez tajnych współpracowników), zamawianie w odpowiednich komórkach bezpieki założenia podsłuchu, inwigilowania danej osoby (a często jej otoczenia i rodziny) lub kontroli korespondencji. W końcu konieczne było opracowanie planu samego zatrzymania, w razie potrzeby w kilku wariantach, przewidujących np. różne reakcje na pojawienie się funkcjonariuszy czy różne miejsca „realizacji” (w domu, w pracy, na ulicy czy — jak w przypadku Gomułki — w sanatorium). Reasumując: cała praca operacyjna, którą Światło bardzo lubił, na co wskazują liczne świadectwa. Nie był jednak zwykłym „łapsem”, który zatrzaskuje kajdanki, choć sporą część osób zatrzymanych w październiku 1948 r. aresztował osobiście. Rzecz jasna zawsze towarzyszyła mu asysta 2-3 funkcjonariuszy i obstawa czekająca na zewnątrz. Najczęściej jednak to jego podwładni zajmowali się samym zatrzymaniem i poprzedzającymi je przygotowaniami, a on zatwierdzał, ewentualnie korygował plany. Mimo znaczącej pozycji, którą zajmował, nie stał jednak na najwyższym szczeblu i na niektóre z tych działań, musiał mieć sankcję kogoś „z góry”. Dawał mu ją Romkowski.
Tym jednak, co być może bardziej niż przygotowania do aresztowania i same „realizacje” absorbowało Światłę, było wyszukiwanie konkretnych wrogów na obszarze politycznym, który wskazywany był „z góry”. Pod tym względem też nie był samodzielnym panem i władcą. Na pewno pierwsze listy, na których były nazwiska Lechowicza czy Jaroszewicza, powstały na samym szczycie, układali je Bierut, Berman i Minc przy pomocy Radkiewicza i Romkowskiego oraz zapewne jeszcze kogoś z bezpieki i GZI. Światłe nie pozostawało nic innego jak sama procedura operacyjna, w wyniku której wskazane osoby trafiały do więzienia. Niewykluczone jednak, że to on właśnie uzupełnił te listy nazwiskami osób ze struktur konspiracyjnych Państwa Podziemnego, ponieważ wydział, którym kierował w I Departamencie miał rozeznanie w tym środowisku. W końcu jeszcze przed 1948 r. komuniści uznali, iż Polskie Państwo Podziemne jest wrogiem, którego należy zniszczyć. Niestety, choć zachowało się bardzo dużo dokumen-
Strona:Trzy twarze Józefa Światły.pdf/117
Ta strona została przepisana.